niedziela, 24 listopada 2013

wtorek, 19 listopada 2013

Rower w walce o równe prawa

Jak może zauważyliście interesuje mnie wiek XIX,  powstanie i poczatki rowerow oraz ich wplyw na zmiany spoleczno-kulturowe. Szcegolnie mam tu na mysli początki uzywania jednosladow przez kobiety, ktore traktowaly je jako doskonale narzedzie w walce o swoje prawa. Kobiety jezdzily bowiem na rowerach nie tylko w celach rekreacyjnych czy transportowych, ale takze wykorzystywaly je w dzialalnosci politycznej. Na przelomie XIX i XX wieku rower stal sie niezwykle istotnym rekwizytem w rekach emancypatnek.
Mysle, za warto poswiecic temu tematowi kilka postow, aby zrozumiec jak wygladaly pierwsze proby przelamania konwenasow, w daleszej kolejnosci zrownania praw kobiet i mezczyzn, ktore doprowadzily do swobody jaka mozemy cieszyc sie obecnie.


Sufrażystki walczące o swoje prawa blokują automobil W. Churchilla.



niedziela, 10 listopada 2013

środa, 6 listopada 2013

Australijki na rowerach


Wtedy poznasz faceta, wyjdziesz za mąż, pojawią się dzieci, 
i dopiero później, kiedy będziesz miała 50 - 60 lat, 
gdy dzieci się usamodzielnią, będziesz mogła pomyśleć o wyjeździe za granicę. 
Wendy Law Suart

Nie chcę wspinać się na piramidy mając 50 lat. 
Chcę jechać teraz!
Shirley Duncan

I pojechały.

Rzuciły pracę i w 1946 postanowiły wyruszyć na wyprawę rowerową po Australii. Pierwotnie planowały wyjazd do Europy, jednak zrezygnowały z niej biorąc pod uwagę powojenne zawieruchy i ciężkie warunki panujące tam tuż po zakończeniu wojny. Ruszyły więc na podbój kontynentu australijskiego. Początkowo zakładały, że podróż zajmie im około 6 miesięcy, faktycznie w drodze były przez 3 lata, pokonując w tym czasie 11.000 mil.
Dziewczyny jechały na ciężkich, mocno obładowanych rowerach, które nie miały hamulców ani przerzutek, co stwarzało wiele trudności i niebezpieczeństw. Zdarzało się, że często musiały pchać rowery, nie będąc w stanie pokonać podjazdów. Podchodziły jednak do tego z uśmiechem, ponieważ widziały, że następnie czeka je przjemny zjazd, bez konieczności pedałowania.


Panny ruszyły z Melbourne kierując sie na północ do Queensland (ta cześć podróży zajęła im rok), następnie do Darwin na północy kontynentu, po czym skierowały się w drogę powrotną na południe do Adelajdy i Melbourne. Po drodze pokonały równinę Nullabor - ogromny, bezdrzewny teren rozciągający się na przestrzeni 600 mil. Ten półpustynny obszar graniczący od północy z Wielką Pustynią Wiktorii, był najtrudniejszym odcinkiem wyprawy. Dziewczyny były pierwszymi cyklistkami, które pokonały ten niegościnny teren.

(1946) Hamilton - Queensland - Darwin - Adelaide 
Nullarbor Plain - Melbourne (1949)


Przyjaciółki podróżowały na rowerach Malvern Star, która to firma w pewnym stopniu sponsorowała wyprawę. Drugim sponsorem był producent lodów. Cyklistki miały niewiele własnych oszczędności, jednak w czasie podroży, gdy potrzebowały pieniędzy imały sie rożnych zajęć - pracowały w fabryce produkującej puszkowane owoce, pomagały przy bydle, sprzedawały kanapki, a także robiły za manekiny w większych sklepach.

W czasie podróży panienki świetnie sobie radziły. Chłopaków pozostawiły w odległym Melbourne, za to przygarnęły psa, który towarzyszył im przez znaczna cześć podróży. Spały w śpiworach pod gołym niebem, ubrania prały w strumieniach, susząc je podczas jazdy na sznurze rozwieszonym pomiędzy rowerami. Przez ponad dwa lata podróży nie wydały pieniędzy na jedzenie, ponieważ przyjaźnie nastawieni Australijczycy często zapraszali je na nocleg, częstując jedzeniem i zaopatrując na drogę.

Dziewczyny zyskały rozgłos i dużą popularność. W miasteczkach, które mijały, witały je zazwyczaj tłumy. Poświęcono im także wywiad w Movietone News (video).


Dziewczyny na zdjęciu z Ernim Old i psem Peterem przygarniętym podczas podróży


Podróżniczki w czasie wyprawy

Po zakończonej podróży każda z dziewcząt podążyła swoja drogą, zakładając rodziny i podróżując po świecie. Po wielu latach (2008) spotkały się ponownie wspominając dawne czasy i udzielając wywiadów. Obie napisały książki o swojej wspanialej podróży po kontynencie australijskim:
"Duncan's Two Wheel to Adventure: Through Australia by Bicycle" (1957)
"With Bags and Swags: Around Australia in the '40s" (2008)

Podróżniczki w 2008r.


Follow my blog with Bloglovin

piątek, 5 lipca 2013

Tour de France na przestrzeni stulecia


Przegrzebując przepastne zasoby internetu, trafiłam na ciekawą infografikę, ilustrującą zmiany jakie zaszły w wyścigu przez ponad 100 lat jego historii. Jest to bardzo interesujące zestawienie, które daje sporo do myślenia. W początkach swego istnienia był to rzeczywiście wyścig dla prawdziwych mężczyzn, który wymagał od nich ogromnego wysiłku, stalowych mięśni i wielkiego samozaparcia. Kolarze nie mieli żadnego wsparcia, ich rowery były ciężkie, nie miały przełożeń, a często także hamulców. Cykliści mogli liczyć jedynie na siebie i swoje mięśnie, w razie awarii sami musieli naprawiać swój rower, nie mieli za sobą sztabu ludzi, mechaników, specjalistów, masażystów, dietetyków itp. itd. 
Muszę przyznać, że mój podziw i szacunek jest o wiele większy dla kolarzy biorących udział w wyścigu w początkach jego istnienia. A co Wy o tym sądzicie? 

PS. Dla przypomnienia polecam wpis o początakch Tour de France.
PPS. Plakat jest co prawda po angielsku, ale mam nadzieję, że wszystko jest zrozumiałe, jeśli nie to proszę pytać ;) 




Źródło: Pinterest

niedziela, 12 maja 2013

niedziela, 7 kwietnia 2013

Cytat rowerowy



Nigdy nie chciałbym porzucić roweru. 
Widzę mojego dziadka, który teraz ma około siedemdziesiątki i wciąż wszędzie jeździ rowerem. Dla mnie jest to wspaniałe. I rower na zawsze musi pozostać częścią mojego życia
Stephen Roche






Stephen Roche - dublińczyk, kolarz, zwycięzca Tour de France, Giro d'Italia i UCI Road Race Championschips w 1987 roku, dzięki czemu stał się drugim zdobywcą Triple Crown, obok Eddiego Merckx'a, któremu udało się to osiągnąć 1974.

środa, 13 marca 2013

Kisiel na rowerze

(...) Kisiel i ja przeciwko reszcie ekipy założyliśmy się o pół litra, że w dwa dni dojedziemy na rowerach z Warszawy do Zakopanego. „Ornitolog” (Kieślowski) nie popuścił. Co parę dni przypominał mi: „Ty! Jak żart, to do końca! Nie ma zmiłuj się”.
Umówiliśmy się o piątej rano w Jankach. Była lekka mżawka. Z bocznej ulicy wyjechał Kieślowski z miną zaciętego „fightera”. Jechaliśmy dalej bez słowa, zmieniając się na prowadzeniu. Niech to szlag. Nigdy w życiu nie przejechałem na rowerze więcej niż dwadzieścia kilometrów. Krzysiek miał podobne doświadczenia kolarskie.
Dojechaliśmy do Grójca, pięćdziesiąt kilometrów. Siedliśmy pod sklepem spożywczym na schodkach z butelkami mleka i jedliśmy świeże chałki, odwlekając, jak można, moment wsiadania na rowery. Każdy z nas miał wszystkiego dosyć. Oczywiście „Poganiacz mułów” zdecydował się pierwszy: „No, kolego!”. Ruszyliśmy. Przy kolejnej zmianie, przejeżdżając obok Krzysia, zauważyłem, że coś mamrocze do siebie. Spytałem: „Co ty gadasz?”. „Nic, liczę słupki”. Zezłościł mnie i zaimponował. Serce wali, oddech coraz krótszy, całe życie odwija mi się z pamięci, a Ten… liczy słupki.
Gdzieś za Kielcami, chyba w Jędrzejowie, zatrzymaliśmy się na obiad. Jedzenie podłe, żarty jeszcze gorsze, a za oknem deszcz. Nie ma odwrotu! Kawałkami folii owiązaliśmy sobie buty i… na rowery. Jego okulary w kroplach deszczu, usta zacięte. Chyba przestał liczyć słupki. Dwudziesta pierwsza. Szesnaście godzin kręcenia pedałami. Tablica z napisem: „Miechów”. Dwieście sześćdziesiąt kilometrów. A jednak… Może tak w życiu trzeba? „Ornitolog” miał jednak rację. Wypijemy pół litra, świętując ponadczasowy sukces. Zapadł zmrok. Oglądam się do tyłu – nie ma Krzyśka. Wracam, chyba nawaliła mu dętka. Rower oparty o drzewo. Krzysiek leży w rowie z zamkniętymi oczami. Teraz ja do niego: „No, kolego!”. „Nie jadę dalej, koniec!” . Próbuję przekazać mu swoją energię: „Krzysiu! Jeszcze tylko czterdzieści kilometrów. Hotel Cracovia, dancing, panienki, światowe życie, a jutro już z górki”. Pcha rower pod ostatnią górę przed Miechowem. Nie chce mu się nawet wsiąść na rower i mówi słowa, których z szacunku dla jego późniejszych dokonań nie będę cytować. Nocleg w obskurnym hotelu w Miechowie. Nie ma restauracji. Nie chce nam się wyjść i szukać czegoś do jedzenia. Gasimy światło. Słyszę głos Krzyśka: „Jeszcze jadę” i słowo, które pomijam. Ja też słyszę skrzyp łańcucha i drzewa, które bardzo powoli mijam. Zasypiamy. Ktoś mnie szarpie. Nad głową uśmiechnięta twarz w okularach: „Kolego! Może wybierzemy się na wycieczkę rowerową? Zobacz, jaka piękna pogoda”. Jest siódma rano. Wyglądam przez okno. Słońce świeci. Jakie piękne miasto ten Miechów. Może warto się przejechać na rowerze?
Odbieramy rowery z recepcji. Jedziemy do najbliższej knajpki. Pijemy kawę, jemy jajecznicę na bekonie. Obsługuje blondynka w opiętym na biuście sweterku. Jakie życie jest piękne! Siadamy na rowery. Tylko sto czterdzieści kilometrów przed nami. Zakład wygrany, nie potrzeba niczego udowadniać. Pierwsza, jedenastokilometrowa góra przed Obiadową. Właściwie płasko, tylko strasznie ciężko pedałować. Obidowa. Dziewięć kilometrów ostrego podjazdu pod górę. Mięśnie pieką. Co chwilę wstajemy z siodełka i stajemy na pedałach. Oddech coraz krótszy, wraca niemoc i niechęć do wszystkiego. Oszczędzamy energię. Aby dalej. Widać z boku Tatry. Jeszcze, jeszcze, jeszcze… Nareszczcie szczyt. Teraz obj leżymy w rowie. Jak w dobrym filmie. Bez dialogu. Wszystko widać. Zjazd. Bez pedałowania jedziemy na skrzydłach sukcesu... Wygłupiamy się. 
Z autobusu młode dziewczyny machają do nas przez okna. Zmieniam dętkę. Teraz, pod sam koniec, taki numer. „Ornitolog” pali nerwowo papierosa. Czeka i daje mi do zrozumienia, że przeze mnie czeka, a mógłby już być na miejscu. Wjeżdżamy do Zakopanego. To nic, że nie ma wiwatujących tłumów i wieńców laurowych. Jesteśmy szczęśliwi. Oni stawiają "pół litra".
G. Skurski

Źródło:http://kieslowski.art.pl

Przytoczona powyżej anegdota wyśmienicie obrazuje jak wielką mobilizację daje szalony z pozoru zakład, a także jak wiele trzeba mieć wytrwałości i samozaparcia, aby dokonać takiego wyczynu. 
Ponadto pokazuje, że dzięki odpowiedniej motywacji, można przenosić przysłowiowe góry. Także nie tylko zaprawieni kolarze mogą pokonywać wielkie dystanse. Liczy się przede wszystkim nastawienie i psychika oraz dobre chęci, a sprzęt, kondycja, ubiór to jakby sprawa drugorzędna. Bo chcieć to móc!

poniedziałek, 11 marca 2013

Plakat

Ok, postanowiłam nieco urozmaicić bloga i dodawać tu nie tylko suche cytaty, ale także trochę ciekawych haseł i plakatów promujących jazdę na rowerze. Mam nadzieję, że taka odmiana się Wam spodoba. Dodam tylko, że część z nich (o ile nie większość) będzie po angielsku, gdyż takich materiałów jest nieporównywalnie więcej niż polskich. Jednocześnie, mimo szczerych chęci przetłumaczenia, dany slogan po prostu nie brzmi dobrze w ojczystym języku lub zwyczajnie jest nieprzetłumaczalny (gra słów). Jestem  jednak pewna, że Wasza znajomość angielskiego, pozwoli Wam zrozumieć sens tych haseł;) Jeśli jednak chcecie, na dole posta mogę umieszczać tłumaczenie* ;)

Na początek taki oto plakat, całkiem chwytliwy, prawda? 

Źródło: pinterest.com



*Spalaj tłuszcz, nie olej. (ropę, paliwo)

niedziela, 20 stycznia 2013

niedziela, 13 stycznia 2013

Cytat rowerowy



Rower ma duszę. 
Jeśli go pokochasz, on zapewni ci emocje, których nigdy nie zapomnisz.

M. Cipollini